Dlaczego nie ma wpisu ?

Bo pracuje nad czymś, bonus pierwszy szkic Tomasza stworzony przez niezastąpionego Darka J.:

Jak ktoś umiera, lub wiesz, że niedługo umrze, dochodzi do takiego momentu, że niezależnie od tego, czy chcesz czy nie, wspominasz go. Jak wchodził przez drzwi, powiedział coś zabawnego, no po prostu był. Jestem w takim dziwnym okresie teraz. Mój pies jest u weterynarza, leży w śpiączce farmakologicznej. Ma padaczkę, ma 3 lata i jest najbardziej ześwirowanym psem jakiego znam. Wypełnia dom w każdym tego słowa znaczeniu, bo kładzie się na środku pokoju, gdy składam łóżko wskakuje na nie, zaczepia każdego kto wejdzie. A teraz leży w klatce gdzieś u weterynarza. Szału dostaje troszeczkę.

Ponieważ nawet jeżeli zdechnie, to zdechnie patrząc na nieznane sobie osoby, przerażony.

BO nie mogliśmy mu pomóc.

Wiem, że siedzenie w tej śpiączce, czy weterynarze są po to by mu pomóc, ale nie mogę po prostu ogarnąć nijak głową, jak to dla niego musi wyglądać. Kurwa mać Nie kumam, po co naprawdę ludzie kupują se zwierzęta, zawsze kończy się to w ten sam sposób. Teraz siedzę klepie w klawiature, a cały dom stara się delikatnie ominąć fakt, że psa nie ma z nami. Ja wyłażę codziennie z domu, przynoszę rodzicom filmy, aby odgonić ich od tej myśli. I człowiek się zastanawia, jak traktować ego psa, żyje z nami ponad 2 lata. Jest częścią domu.

a nie mogę nijak mu pomóc

Ah ta rosyjska dusza.

Lubię Paula Giamattiego.

Ciężko powiedzieć dlaczego szczerze. Po pierwsze to świetny aktor, po drugie jego filmografia jest bardzo, ale to bardzo pokręcona. Nie jest on typem hollywoodzkiego herosa, jest bardziej w stylu Philipa S. Hoffmana.

„Cold souls” trzyma się kupy, niezależnie od absurdalnego storyline, głównie dzięki jemu.

Fabuła: W „Cold Souls” Giamatti gra samego siebie. Paul przygotowuje się właśnie do roli w „Wujaszku Wani” („Uncle Vanya”) Czechowa. Ciągłe próby zaczynają go męczyć, przerastać. Jest bardzo niezadowolony ze swojej pracy, poza tym nie czuje roli i gra mu kompletnie nie wychodzi.
Pewnego dnia jego agent proponuje mu, żeby przeczytał ciekawy artykuł w  his w magazynie „The New Yorker” o pewnym laboratorium na Roosevelt Island w Nowym Jorku. Robią tam doświadczenia polegające na usuwaniu duszy z ciała ludzkiego i przechowywaniu jej do czasu, aż dana osoba postanowi mieć ją z powrotem. Jest jeszcze jedna możliwość, jak ktoś nie chce z powrotem swoje duszy to może poprosić o duszę kogoś innego…. Generalnie w zabiegu chodzi o to, żeby ulżyć pacjentowi, odciążyć go od zmartwień i lęków. Zamiast tego pacjent jednak nie czuje absolutnie nic.

Tyle fabuły, jest kilka zakrętów, świetne dialogi, mega zabawne sceny z wspaniałym Davidem Strathamen, który jak zwykle rządzi jako lekarz wyciągający dusze.

Zdjęcia, świetne, fabuła ciekawa i co najważniejsze, scenariusz trzyma się kupy, mimo, że jest absurdalny.

Polecam

8/10

bla

Więc se skrobie znowu.

Jednak, nie zobaczycie tego zbyt szybko, jako, że jest to coś o wiele ciekawszego, a do tego kooperacja.

Póki co tyle, bo nie chcę zapeszać.

Zjawiłem się na Facebooku i no zabawna stronka, nie powiem.

Odkryłem coś nowego czym jak zwykle chcę się podzielić

Tak mi się podoba ten kawałek, że nie wierze.

Australijski hiphop.

Kozacka nuta nie powiem.

Tyle

Apel

Ok. zobaczymy, czy coś to da.

Mam pewien projekt nad którym mam zamiar się pochylić w najbliższym czasie, a do tego potrzebuje trochę informacji.

Więc..

Jeśli ktokolwiek zaglądający na tego bloga, ma jakąś ciekawą historyjkę, ew. miejską legendę, czy ktoś gdzieś wam opowiedział wam o jakimś pokręconym morderstwie w Toruniu.

Dajcie znać.

albo w komentarzach, albo na pbarwik@gmail.com, albo gg 6047146

Tyle. Wracam do opieprzania się

Męskie kino moralnego niepokoju

Bard zdaje się powiedział, że „hell hath no fury like a woman scorned”. Niewiele widziałem filmów, które opisują porzuconego mężczyznę.

Robi to „44 Inch chest”, mały filmik twórców „Sexy Beast” (świetny kryminał), z doborową brytyjską obsadą. Szybki synospis:

Londyński gangster Colin Diamond dowiaduje się, że jego piękna żona ma romans ze znacznie młodszym od niego przystojniakiem. Colin prosi o pomoc swoich przyjaciół, którzy mają porwać konkurenta i pomóc mu w daniu mu porządnej nauczki.

Fanowski opis, ale nie będę tłumaczył z angielskiego. Jedno co musicie wiedzieć, to to, że prawie całą historia dzieje się w jednym pomieszczeniu. Nie ma żadnej akcji. Jest kropla przemocy. I duuuużo gadania. Bo Colin Diamond jest całkowicie rozbity faktem, że kobieta go porzuciła. Jego przyjaciele zamykają w szafie jego konkurenta i czekają, aż gangster ocknie się i obedrze go ze skóry.

Tyle tak naprawdę fabuły, jedno co mogę dodać, to fakt, że film wydaje się być bardziej sztuką teatralną niż filmem, jest statycznie bardzo, ale kolory jak i muzyka doskonale uzupełniają paranoiczny i klaustrofobiczny klimat filmu.

Dosyć pieprzenia o bzdurach czas obsadę omówić, która no jest wprost stworzona dla mnie :

Stephen Dillon, najmniej mi znany, grający tu rólkę trochę mi podchodzącą pod Stathama grającego u Guy’a Ritchie, taki cwaniak trochę.

Tom Wilkinson, zajebisty aktor (nominacja za zajebisty Michael Claytonm, nadal pewnie nie obejrzany nie?), tu wyjątkowo spokojnie, bez obżerania ekranu, gra prawdopodobnie najbliższego przyjaciela Colina. Mieszka z mamą, wydaje się być najmniej mizoginistą, a może najmniej to pokazuje.

Ian McShane, aktor, który podniósł serial „Deadwood” na o wiele większy poziom. Tu Ian gra rolę stworzoną dla niego w „Sexy Beast”-inteligentnego stylowego gangstera, homoseksualistę, który wydaje się rozumieć, jaki naprawdę problem ma Colin. To świetna rola, co więcej Ian ma prawdopodobnie najlepszy monolog w filmie o tym jak zdobył 40 tysięcy funtów.

John Hurt. Ten staruszek grał w tak wielu filmach, że czasami się go po prostu wymienia, co jest błędem. Jego postać tutaj to homofob, wielka wściekła gęba-„Old Man Penut”. Świetny facet do oglądania, zwłaszcza jak ogląda się film po raz kolejny.  Trza zaznaczyć od razu, że on jak i cały film wypełniony jest przekleństwami, masakryczną wręcz ilością przekleństw.

Ray Winstone- Wow, uwielbiam tego aktora, jest naprawdę świetny, a to jest jedna z lepszych jego ról, dosłownie rozdziera się dla tej roli, mówi i robi straszne rzeczy.Bardzo bardzo dobra rola.

Faktem jest, że film dla ludzi może się okazać przegadany, ale ja lubię filmy osadzone na dialogach i to jest jeden z nich. Ostatni akt, który zamienia film w właściwie psychodramat, jest najdziwniejszy jak i najsłabszy, ale w jakimś sensie wyjaśnia zakończenie.

7/10

Lecimy!

Ile byście poświęcili za święty spokój?

Za błogi brak linek, które zmuszają was do zmian planów, trzymają przy ziemi i ogólnie bardzo często wkurzają?

Ja bardzo dużo i jak często klniemy pod nosem, bo ktoś włazi do życia i nawet nie wytrze butów?

„Up in the Air” opowiada między innymi o tym, Reżyser Jason Reitman nie robi ekstremalnie super śmiesznych komedii.

Robi je trochę mądre, trochę smutne i z dużym smakiem. Nie widziałem Juno jak dotąd, ale chyba obejrzę po tym filmie.

Rzućmy synopis, byśmy mogli dotrzeć do przemyśleń

Ryan Bingham to profesjonalista specjalizujący się w „doradztwie dotyczącym zmian w karierze zawodowej” (eufemistyczne ujęcie zwalniania pracowników). Życie Ryana to ciągła podróż, jego mieszkanie to tylko puste miejsce.

Tyle, więcej nie dostaniecie, głównie dlatego, że reszta synopsisu jest debilnie napisana i psuje rozrywkę z filmu. Dodajmy jedynie, że spotyka (jak zawsze) kobietę.

George Clooney grający głównego bohatera , to prawdopodobnie aktor tej dekady, jest na tyle sprytny, że wybiera duże film, a następnie mądre filmy. To nie jest jego najlepsza rola, jest dobra, ale Clooney zdołał już pokazać klasę. „Michael Clayton” (prawdopodobnie jeden z najbardziej niedocenionych thrillerów ostatnich lat btw.) to jego najlepsza rola. Tu stary George pozwolił sobie odpocząć od ekstremów i gra charyzmatycznego dupka. To jeden z tej mądrzejszej grupy aktorów, którzy znają swe ograniczenia aktorskie, starają się je poszerzać, ale wiedzą co robią najlepiej.  Po drugiej stronie frontu mamy Anne Kendrick, która mądrze ucieka z wrzaskiem z serii „Twilight”, by pokazać się w czymś dla odmiany dobrym. Gra ciekawą postać, młodą juppie, która naprawdę jest romantyczną dziewczyną, która dla chłopaka rzuci pracę. Fajna rólka, zabawna, byłaby prawdziwym comedic relif (w sensie, że jest po to,by rozśmieczać publiczność), ale film nie potrzebuje czegoś takiego, sam potrafi nas rozmieszyć. Vera Farmiga to odpowiednik postaci Georga, jego kochanka i głóny punkt zwrotny filmu, jeśli można coś takiego powiedzieć. Jej rola jest ciekawa, bo nie dosyć, że naprawdę jest piękną babką, jej postać była prawie całkowitym odpowiednik charyzmatycznego dupka. Ciekawa opcja do oglądania, bo mamy chemię między bohaterami.

Reżyser robi coś oryginalnego, bo skoro jest to film o zwalnianiu z pracy, to trzeba to pokazać nie? Więc zaprosił ludzi, którzy niedawno zostali zwolnieni i poprosił, by opowiedzieli o tym przed kamerą. Proste, efektowne i szczere. Film mimo swych ciekawych postaci, świetnych dialogów i świetnego stylu, ma do przekazania banalną treść na temat WARTOŚCI. Nie jest to dla mnie wielki problem, ale rzeczywiście pod koniec III aktu, czuć, że ze scenariusza lekko uchodzi para. To się zdarza, zazwyczaj sprytne scenariusze mają problem z końcówkami.  Plusem niewątpliwym jest fakt, że nie domyśliłem się jednego z twistów(raczej przewidywalnego zwykle), głównie dlatego, że postacie są ciekawe i lubimy na nie patrzeć jak i słuchać.

Podobał mi się ten film. Jak wspomniałem na Twitterze, banan właściwie nie schodzi z pyska przez cały film, raz czy dwa zamiera( z powodu zakrętów scenariusza), na koniec leciutko opada.

Warta rzecz George, zaskocz mnie czymś w 2010

8/10

Make it rain

O Tomie Waitsie mało pisałem, bo niewiele się da napisać.

Jednak jeden kawałek przemawia do mnie na wielu poziomach:

Absurdalnie niepotrzebna próba tłumaczenia tekstu

Zabrała mi kasę

I przyjaciela.

Znacie historię

Oto powraca.

Nie mam dumy

Ni szacunku

Niech pada

Niech leje!.

Od czasu jak Cię nie ma.

W głębi boli.

Jestem tylko smutnym gościem tu

Na tej mrocznej ziemi.

C hę uwierzyć!

W litość świata raz jeszcze

Niech lunie!

Niech leje!

Noc jest zbyt cicha
Rozciągnięty w niej

Muszę usłyszeć grzmot

I ciemnej nocy jęk.

Nie jestem dobry nie jestem zły

Niech otworzą się niebiosa

Niech lunie!

Tak blisko niebios

Zmiażdżony przy bramie.

Każdy ostrzy język

Na mych błędach

Nie ma nazwy
na co uczyniła

Niech lunie!

Bez jej miłości

Bez twego pocałunku

Piekło nie spali

bardziej niż to.

Płonę tym bólem

Zgaś ten ogień

Niech lunie!

Zrodzony problemom

gotów na los

Zaobrączkowany

tak samo wszystko

Niech lunie!

Niech lunie!
Spraw niech lunie!
Niech lunie!

Stoję oto sam

Niech lunie!

Ulica marzycieli

Co można napisać o książce, która tak wiele dla mnie znaczy?

„Ulica Marzycieli” Roberta Williama Wilsona, to jedna z najważniejszych książek w moim życiu, wyjątkowo nie jest to hiperbola:)

Wszystko zaczęło się dawno temu w okresie, kiedy byłem ekstremalnie zainteresowany historią Irlandii.Na WP.pl jakimś cudem dojrzałem recenzję tej książki, która no ruszyła coś we mnie. Miałem szczęście znajdując ją w księgarni( mam jakieś dziwne przeczucie, że działo się to podczas któryś wakacji w Kołobrzegu).

Usiadłszy spojrzałem na zdjęcie autora z tyłu książki i otworzyłem pierwszą stronę. „

„Wszystkie historie są tak naprawdę o miłości”

Pierwsze zdanie, które wciągnęło mnie i nie wyrwało, aż do ostatniego pięknego momentu tej pokręconej historii. Ciężko wspomnieć coś fabule. Jedno co chcę wspomnieć, że książka opowiada o grupie przyjaciół mieszkających w Belfaście.

Jake ma wielkie problemy miłosne( mógłbym go nazwać głównym bohaterem, ale byłaby nieprawda) i rosnącą frustracje, która nigdzie nie ma ujścia. Drugą postacią jest Misiek, którego ksywka powinna dać kilka skojarzeń co do jego postaci. Jest lekko głupi, gruby i w gruncie rzeczy jest ( jak i Jake) niepoprawnym romantykiem. Ich dwie podróże, są całkowicie inne, jeden wyjedzie za kobietą do Stanów, spotka go sukces, drugi zanurzy się w pokręconym życiu Belfastu. Autor nie spuści z oka żadnego wątku, doda od siebie kilka malutkich motywów, a nad całością wisi główny bohater książki.

Belfast.

Jest kilka momentów, gdzie książka prawie zamienia się w poemat miłosny dla tego miasta, są to piękne i ciche momenty tej powieści. Będę się powtarzał, ale naprawdę ciężko mi cokolwiek powiedzieć o bohaterach, fabule czy języku historii, nie dlatego, że nie pamiętam, ale jest tak mi bliska, że nie ma zbytnio słów, którymi mógłbym ją opisać. Tak jak wcześniej „Serce”, „Ulica Marzycieli” zmusiła mnie do myślenia i co równie ważne, pomogła wykształcić pewne cechy z które siedzą we mnie do dzisiaj.

Nie każda z nich jest dobrą cechą, ale jest moją i jestem pewien, że ta książka w pewnym sensie zmieniła moje życie. Ma swoje wolniejsze momenty, których nie uwielbiam tak bardzo, ale cały storyline nie jest tak ważny, bo liczy się droga postaci, które muszą przeżyć niebo jak i piekło, by móc rozwinąć się jako istoty ludzkie, by znaleść na swój sposób miłość.

Czerwień

Jaskrawa czerwień to żywa ilustracja kofeiny. Pobudza twoje libido, albo sprawia, że stajesz się agresywny, niecierplilwy lub kompulsywny. To fakt- czerwień potrafi uaktywnić każdą nawet najgłębiej skrywaną namiętność- w życiu i w filmie.

Czerwień to moc, która nie łączy się z imperatywem moralnym. W zależności od potrzeb fabuły, obdarowuje siłą dobrych i złych bohaterów. Tak jak w filmie „Czarnoksiężnik z krainy Oz”, gdzie zła czarownica ze Wschodu i niewinna Dorotka noszą te same pantofle w kolorze rubinu.

Badania wykazały, że kolorm, który większość ludzi identyfikuje z czystą czerwienią to tak zwana „czerwień strażacka.” Ten odcień sprawi, że ludzie jedzą szybciej i częściej podejmują ryzyko. Pomyśl o dźwięku, jaki wydaje syrena strażacka. Ta czerwień to jej wizualny ekwiwwalent. Aż trudno uwierzyć, że czerwony kolor sygnalizacji świetlnej jest dla nas sygnałem stopu.

„Jeśli to fiolet to ktoś umrze. Teoria koloru w filmie” Patti Bellantoni

To jedynie wstęp do pierwszego rozdziału tej ciekawej książki. Jestem teraz przez to zaciekawiony jak będzie wyglądało oglądanie jakiegoś klasyka, dokładnie przeze mnie i skupienie się na kolorach. Hm.