oskary 09

Obejrzawszy przeanalizowawszy i ogólnie za dużo myśląc na dany temat Oskary

Czytaj więcej

Listen carefully

Więc The Wire. Jeden z najlepszych, a zarazem najtrudniejszych seriali w telewizji. Który przy okazji szczerze powiedziawszy nie jest serialem.

Jest to najdłuższy dramat krymialny w dziejach. Każdy sezon to 13 godzin, razem około ma około 60 godzin 5 sezonów. Na początku prawdopodobnie nie oszołomi, to nie jest Battlestar czy Lost. Tu właściwie nie ma cliffhangerów, tylko coś co można nazwać końcem rozdziału. Historia opowiadana w I sezonie to walka policji z czarnym gangsterem, który zaszył się tak głęboko, że nikt go prawie nie zna.  Trzeba siena nim skupić i gdzieś w okolicy 4 odcinka prawdopodobnie zaczniecie czuć klimat historii. A tematyka nie jest prosta, ani nie próbuje komplikować tylko dla samej komplikacji. Oglądamy prawdziwe życie w slumsach Baltimore, a zarazem widzimy jak męcząca i wymagająca jest prawdziwa praca policjanta. Składa się na ogromne ilości papierów i duuuużo czekania. Interesującym pomysłem jest duża obsada, co ciekawe, żadna z postaci nie jest wspaniała. Nikt nie jest dobry, dilerzy mają chore rodziny, brak perspektyw itp. Policjanci piją, zdradzają, kradną pieniądze, ćpuny próbują bezskutecznie próbują wyjść z nałogu. Serial ciekawy z świetną obsadą, doskonałym scenariuszem, dobrymi dialogami.

Polecam

jutu no lajn ower de horizon

Więc U2. Lubię U2, ale nie w stylu ” o maj gad, najlepszy zespół na świecie, Bono ratuje Afrykę i powinien zostać nowym szefem ONZ!!11″. Zarazem nie rzucam w ludzi krzesłami jak ktoś ich puści. Klasyczne kawałki lubię, a nawet stwierdzę, że „Sunday Bloody Sunday” to jeden z najlepszych protest songów. Może dlateg, że mam słabość do Irlandii. Więc  nowa płyta. Złapałem ją wczoraj puściłem na głośniki i po kilku minutach stwierdzałem już, że to szit.  Jako, że jestem miłym człowiek w głębi serca i potrafię posłuchać dłużej albumów. (Tak było z Death Magnetic btw.) leciało dalej.

Więc sobie leciało, nawet nie z przymusu, ale nie chciało mi się zmieniać albumu. Jedno co od razu powiem, Bono naprawdę NAPRAWDĘ ma dobry głos (szok!). Wie jak go użyć i niezależnie jak głupi by sie wydawał tekst zaśpiewa go duszą. Własciwie ciekawi mnie ta płyta, dużo w niej takich pierdolników, jakieś dziwne dźwięki, trochę elektroniki, i Edge z tymi swoimi dziwnymi melodiami. Dodam, że Edge solóweczki lubi i używa, tak troszkę bluesowo, powoli. To co mnie na początku odstręczyło to brak HITU. Nic mi od razu nie wpadło w ucho, przypomina mi to ich poprzedni album (How to dismantle an atomic bomb) . Kawałki się ciągną czasami może nawet leniwie sobie płyną, ale Bono, sukinsyn z każdego przejścia, stara się  wyciągnąć wszystko. Ma niesamowity głos i korzysta z niego w pełni. Wiedziałem, że koleś ma silny głos, ale na tle tych takich czasami spokojnym rytmów, Bono wydaje się oddychać w tworzonych przez zespół przestrzeniach. Pewnie brzmi to jak bzdury, ale właściwie wydaje mi się troszkę, jakby muzyka była tłem dla naszego irlandzkiego wokalisty. O innych instrumentalistach nie mam co się wyrażać, bo ani bas ani perka, od wielu lat w U2 nic nowego nie robią. Trzymają się rzemieślniczej roboty. W kwestii tekstów będe jeszcze pisał jak tylko wschłucham się. Co do oceny ? nie wiem czy nie za szybko jeszcze ale póki co …

7/10 może ? No nie ma słabych kawałków chyba, ale  aby wyłapać te dobre…

Potem będe analizował…

Esej czyli inaczej pierdoły

Ah zło.

Dobry początek nie?

Czytaj więcej

Komentarz do rozdziału

Kolejne tysiąc słów do łopowiadania. Powstał w trzech rzutach, ale nie był za ciężki, jedynie irytuje, że to kolejny przykład „treading water” , czyli historia się ciągnie, jesteśmy w ruchu, jeszcze nic nie dzieje się zbyt szczególnego. Nie licząć okaleczenia głównego bohatera, co nie było takie trudne i wydawało mi się ciekawym bonusem. Wspomniałem ostatnio, że Gordon czasami wymyka mi sie z pod kontroli. Przykładem tego jest początek VIII rozdziału z nikąd opowiadający o ojcu. Nie wiem dlaczego, ale pasowało to do szeroko pojętej postaci. Jego niechęc do autorytetu, by można tu wpasować, ale łaterver. Właściwie jest trochę przygotowanie na spotkanie z braciszkiem, który nie będzie ważny dla całej fabuły, ale Jim ma przed sobą małą podróż wewnątrz samego siebie. Jakkolwiek by to brzmiało. Parka Poe i Morgue robią za duet Abbot i Costello, który trochę powienien (w założeniu) rozładować opcję, że główny bohater rozpieprza się na kawałki. Następny rozdział to Teksas, spotkanie z bratem i możlwie, że przygotowanie na spotkanie z Teslą. Tyle póki co.

Rozdział VIII „Jeżeli chcesz coś zabić, zrób to dwa razy. By później dowiedzieć, się, że i to nie wystarczy”

W którym mamy moment zadumy, krwi, ognia i sukcesu. Na koniec nasz bohater staje się kulawcem, a za to poznaje nową postać i dostaje darmowy wykład z polityki Teksasu.

Czytaj więcej

Fuckin Custer, fuckin Siuxes fuckin snakes…

Zacząłem oglądać „Deadwood” i używając języka tego serialu „W chuj mi się podoba to co widzę tu miły panie”. Póki co 9 odcinków za sobą, świetne postacie, genialna gra aktorska i fabuła której wątki wją się jak węże. Właściwie jest to westernowa odmiana „Rome”. Nie będe opisywał story, bo każdy może se przeczytać na ynternecie to. Polecam gorąco, ale tylko jeśli lubicie soczysty język, długą i spokojnie płynącą fabułę i postacie dla których nie ma zbawienia jest tylko kurwa, butelka whisky i kości lub partyjka pokera.

Tutaj wstawić, dziwny pseudo zabawny tytuł, najlepiej rozbudowany ponad potrzebę.

Cięzki dzień, trochę frustrujący bo muszę gadać z debilami, ale przejdzie mi do jutra. Tak to spokój i cisza. Analizuje sobię Króla Leara, którego tłumaczę w wolnych chwilach. Czytam jedną wielgachną historiję, która właściwie jest ciągnącym się wielkim mindfuckiem, świetne, ale w chuj zakręcone.  W celach złapania nastroju do VIII rozdziału, zacząłem oglądać Deadwood, narazie jeden tylko odc. ale i tak nieźle się zapowiada. Obsada ciekawa, aktorstwo (jak zwykle w HBO) bardzo dobre no i podstawa dla mnie: ostre soczyste dialogi. Patrząc na swe łopowiadanie, które tu powstaje, mogę tak strzelić, że jeśli pisanie pójdzie tak jak myślę, to może ruszę to dalej, coś w stylu sezon 2. Pomysł jeszcze nie zaświtał, ale spodobały mi się postacie, zwłaszcza, Gordon, który nagle łapie swój własny głos.  Przez długi czas myślałem o nim, jako typowym chandlerowskim detektywie, ale co jakiś czas coś tam samo wyłazi.  Tyle w tej kwestii. A tak z beczki lewej zwanej dygresyjną, jakiś podminowany łażę ostatnio, wiążę się to trochę ze zaistniałą mentalną i fizyczną stagnacją, staram się( jak w miarę widać) rozruszać niektóre kości, ale nie jest to czego potrzebuje. Hmmm. Możliwe, że coś odjebie, jak to Wiedźma mówi, zrobię coś głupiego. Mam nadzieje, że nie, ale god damn, jaki nerwowy łażę ostatnio…

Co porabiam

Otóż wkręciłem se questa, jako że nakręcony jestem na Szekspira ostatnio(znaczy bardziej niż zwykle), ściągałem se kilka filmowych ekranizacji . Jak łatwo się domyśleć, niewiele do tego było napisów. Mam przed sobą 2h30 minutową wersję Makbeta z Ianem Mckellenem i Judi Dench z 1979, biorę się za tłumaczenie. Mam jakieś stare wydanie Makbeta, ale chcę sprawdzić jak mi pójdzie, co więcej następny będzie Król Lear z 2008 r. również z Ianem Mck. do tego jednak będę musiał już sobie tą sztukę załatwić, najlepiej w tłumaczeniu Barańczaka…hmmm

Director commentary ver o.7

Wspomniane kilka słów do rozdziału 7. Byłem pewien, że całą walkę umieszczę w nim, ale w momencie, jak napisałem akapit Jamesa, to widać było, że się nie da. Zwłaszcza, że chcialem mieć tu moment gdzie Poe wszystkich rozrzuca po kątach. I tak (jak widać) wyszedł dłuższy niż zwykle, ale nigdzie nie było momentu na cliffhanger, aż do danego momentu, który i tak nie jest najlepszy, ale nie chciałem ciągnąć tego dalej. Rozdział tak naprawdę powstał w 2 rzutach, pierwszy kończył się na spotkaniu Jamesa. Dziś dorzuciłem resztę, co ciekawsze, wyszło mi to szybko i nawet sprawnie, co zaletą jest głównie układania sobie scenek, czy chociażby akcyjek w głowie. To pocięcie czasowo/przestrzenne to wypadek tak naprawdę, ale spodobał mi się na tyle, że pozostał. Bo szczerze nie wiedziałem, jak inaczej przejść do reszty obsady. VIII rozdział prawopodobnie zakończy napad i wylądujemy na koniec w Teksasie. Jest też możliwe, że poznamy kolejną postać, która wpadła mi do głowy jakiś czas temu i na boguff nawet pasuje. Postaram się potem wskazać dlaczego. Do pisania walk wykorzystywałem muzę, głównie jakieś drowning pool, albo My bloody Valentine, Dope or whatever. Bo podbija mi to puls i trochę tym samym podbija rytm sceny. Ostatnia walka z Jessem będzie chyba typowo hand to hand, ale do tego zrobię sobie powtórkę jakiś dobrych akcyjek. Taki risercz, że się wyraże. Ukradłem kilka cytatów, zresztą jak w każdym rozdziale, ale teraz się oficjalnie tym chwalę.  To tyle.

pis.